Żywy trup
Niektórzy ludzie, których tylko raz spotykamy na naszym myśliwskim szlaku, zapadają nam w pamięć na całe życie.
Zdarza się, że ludzie, których spotykasz tylko raz w życiu, zapadają ci w pamięć na zawsze. Tak było z Geduchem…
Czesiek obiecywał to Redaktorowi od dawna – pojedziemy kiedyś do Geducha, popolujemy, pobiesiadujemy. Minęło jednak jedno lato, drugie…
Trzeciego, z początkiem sierpnia, Czechu zadzwonił i głosem niezanoszącym sprzeciwu oznajmił:
– Szykuj się za tydzień, na koniec rujki jedziemy nieodwołalnie.
Redaktor przeprowadził z ukochaną kobietą małe negocjacje (poprzedzone wizytą w kwiaciarni) i otrzymał dyspensę na przedłużony sierpniowy weekend.
Ruszyli w piątkowy ranek dostawczakiem Cześka. Auto było maleńką chłodnią, więc wrzucili nań dwie krzynki złocistego napoju, karton wyśmienitych mięs i wędlin własnego wyrobu i co nieco białej, dobrze zmrożonej. Upał był niemiłosierny, ale świat idzie do przodu – chłodnia chłodziła zapasy, a ich chłodziła klimatyzacja.
Nie mieli daleko. Dwieście kilometrów z okładem. Niestety, raczej niepierwszoklasowymi drogami. Ale mieli czas. Czesiek, znany gaduła, cała drogę opowiadał.
– Geduch tak naprawdę ma na imię Gedymin, po litewskim księciu. Dlaczego? Nikt nie wie, bo rodzina polska i nic o litewskiej krwi nie wiadomo. Poznaliśmy się lata temu, gdy po szkole rozpocząłem pracę w tamtejszym nadleśnictwie. Geduch był młodym leśniczym, ja robiłem w Straży Leśnej. Połączyła nas pasja do łowiectwa i strzelectwo. Wspólne polowania, prace w łowisku… Geduch jest szalony na punkcie strzelania. Ja też kiedyś byłem. Za jego leśniczówką zaczęliśmy budować strzelnicę. Dwóch wariatów, którzy nie wiedzą, że się nie da. I wybudowaliśmy! Inne były czasy, przepisy mniej rygorystyczne, zapał do społecznej pracy większy. Strzelnica była jak się patrzy: śrut, kula. Budki sędziowskie. Pół województwa przyjeżdżało tu postrzelać! Potem przeniosłem się gdzie indziej, ale przyjaźń pozostała.
Końcówka drogi wiodła mozaiką wielkopolskich lasów i dróg. Zboża w większości pokoszone, na polach nie widać już było niegdysiejszych snopków, lecz królowały wszechobecne baloty. Wjechali do wsi, podjechali pod sklep. […]
Cały tekst w lipcowym numerze “Łowca Polskiego”
![]() |
![]() |
![]() |
Sergiusz Piasecki / il. Michał Nowakowski